„Chłopak od czasu do czasu powinien dostać, żeby wybić mu głupoty z głowy, bo bezstresowe wychowanie prowadzi do sytuacji, w których dziecko nie szanuje rodzica” – przeczytałam ostatnio na jednej z grup dla rodziców. Przyznaję, że zagotowałam się w środku na takie stwierdzenie

Bicie dzieci jest niedopuszczalne. Nawet mały klaps jest zły! Cieszę się, że w tym temacie coraz więcej osób jest świadomych, że bicie dzieci wyrządza im wiele szkód psychicznych. Nie przemawiają, zatem do mnie, argumenty typu – „kiedyś jak człowiek dostał od rodzica, to wiedział co to szacunek, a teraz to młodzież robi wszystko”. Pytanie tylko czy uderzone dziecko miało szacunek do rodzica, czy może się go po prostu bało?
Bezstresowe wychowanie – hulaj dusza?
Przeglądając fora czy grupy dla dorosłych mam wrażenie, że wiele osób jest przekonana, że bezstresowe wychowanie to wychowanie bez kar, bicia. Dla wielu bezstresowe wychowanie to wychowanie pozwalające na własne zdanie dziecka, pozwalające na przeżywanie emocji i zaspokajanie potrzeby bliskości. Jeśli nie dajesz dziecku kar, nie stosujesz wobec niego klapsów, wówczas dla wielu osób wychowujesz dziecko bezstresowo, co oznacza, że w przyszłości dziecko wejdzie ci na głowę.
Ja jednak uważam inaczej. Dla mnie bezstresowe wychowanie polega na pozwalaniu dziecku na wszystko bez wyciągania żadnych konsekwencji.
Podam najprostszy przykład – jeśli Twoje dziecko robi histerię w sklepie, bo nie kupiłaś mu kolejnego samochodzika, a ty ulegasz krzykom dziecka i ostatecznie kupujesz samochodzik, pokazujesz maluchowi, że i tak dostanie od Ciebie wszystko. Twoje dziecko biega po placu zabaw, popycha inne dzieci, zabiera im zabawki, a ty nie reagujesz. Nie piszę tu o wyciąganiu mega konsekwencji, polegających na karze, staniu w kącie itp. Piszę tu o tym, że wychowanie to nie pozwalanie dziecku na wszystko.
Bo wychodzenie z założenia, że dziecko może robić, co chce, na wszystko ma rodzicielskie błogosławieństwo, powoduje, że dzieciom wydaje się, że mogą wszystko i żaden dorosły nie może mieć na nich wpływu. Rodzice odgadujący za wszelką cenę życzenia malucha i spełniający jego zachcianki robią mu dużą krzywdę, która w przyszłości się na nich zemści.
Bezstresowe wychowanie – czym dla mnie jest?
Moim zdaniem najlepszą metodą wychowawczą jest rozmowa. I nie dopuszczam do siebie głosów mówiących, że dziecko nie jest partnerem do rozmowy. JEST i to bardzo wartościowym. Rozmawiam z Jankiem nie tylko o tym, co było w przedszkolu, co widzi za oknem, ale staram się z nim przepracowywać jego emocje. Emocje, które są trudne, często powodujące irytację u niego i u mnie.
Rozmowa pomogła nam przetrwać bunt dwulatka, trzylatka, czterolatka. Nie było łatwo, bo nie wszystko przyszło od razu. Wiele łez – jego i moich, musiało upłynąć, zanim doszliśmy do porozumienia, zanim zaczął nazywać swoje emocje, mówić o tym, co jest dla niego trudne, co mu się nie podoba. Rozmowa nie jest receptą, która tu i teraz pozwoli poradzić sobie z problemami, to metoda, która potrzebuje dużo czasu i cierpliwości rodzica.
Wychodzę z założenia, że dziecko zachowuje się źle, nie dlatego, że chce nam zrobić na złość lub po prostu jest krnąbrne czy niegrzeczne. Zachowanie dziecka często jest dalekie od tego, jakiego byśmy od niego oczekiwali, ze względu na to, że dziecko poznaje świat, chce go eksplorować wszystkimi zmysłami. Chce ściągnąć obrus, wejść na stół, wysypać mąkę nie dlatego, że chce zrobić nam na złość. Ono chce poznać w ten sposób świat. Zamiast krzyczeć i karać, wolałam rozmowę. Wolałam opowiedzieć mu dlaczego nie powinien wysypywać mąki, jeśli chce to zrobić, możemy upiec razem ciastka lub następnym razem pomoże mi wsypać mąkę, jak będę gotowała. Wiele osób się wtedy ze mnie śmiało. „Czemu go nie ukarzesz? Przecież źle zrobił?”A ja dalej ciągnęłam swoją rozmowę po raz 38 mówiąc, czemu nie powinien wysypywać mąki. I wiecie co? Za 39 razem jej nie wysypał. Za kolejnym razem, gdy mu czegoś odmówiłam, nie zrobił awantury, nie wpadł w histerię. Poskutkowało.

Akceptowałam i akceptuje z całym dobrodziejstwem i złem inwentarza emocje mojego syna. Rozumiem, że nie ma ochoty wyjść teraz do sklepu, rozumiem, że zabawka w sklepie jest tak kolorowa, świetna i w ogóle jest mu potrzebna do życia jak powietrze; rozumiem, że żółta bluza gryzie i jej nie założy, bo po prostu nie. Rozumiem, że nie ma ochoty wstawać kiedy na dworze ciemno lub nie chce wracać z łyżew, bo jest tak fajnie na lodowisku. Rozumiem i akceptuję. Każdy ma prawo do swojego zdania, do swojego widzi mi się. Ja też mam prawo i często z niego korzystam. Dlaczego mój syn ma nie mieć prawa wyrażać swoich opinii?, nie ma prawa chcieć lub nie chcieć? Tylko dlatego, że ma 4 lata, to znaczy, że musi się mnie bezwzględnie słuchać?
Owszem czasem podniosę głos i krzyknę na niego, ale zaraz potrafię przyznać się do porażki, powiedzieć, że irytacja, bo jestem zmęczona, wzięła nade mną górę. Potrafię przeprosić moje dziecko, że uniosłam się niepotrzebnie. Tak przepraszam Janka, kiedy poniosły mnie emocje. Bo dlaczego mam tego nie robić? Kiedy poniosą mnie emocje i pokłócę się z mężem, przepraszam go. Dlaczego mam nie przeprosić swojego dziecka? Wychodzę z założenia, że fakt, iż potrafię powiedzieć, że coś źle zrobiłam, sprawi, że będę dla Janka większym autorytetem, niż krzycząc na niego i pozostawiając go z jego emocjami sam, na sam.
Chciałabym wychować mojego syna na dorosłego, który potrafi radzić sobie ze swoimi emocjami, który wie, że innym należy się szacunek, że inni mają prawo przeżywać swoje emocje, który potrafi współczuć. Chciałabym, żeby w przyszłości był dorosłym otwartym na innych, pewnym siebie i swojej wartości. A przede wszystkim chciałabym, żeby potrafił rozmawiać, potrafił powiedzieć, co leży mu na sercu.
fot. www.alpstudio.pl