Slow parenting – słyszałaś kiedyś to określenie? Podstawą filozofii Slow jest stwierdzenie, iż wszystko podlega zmianie z wyjątkiem naszych podstawowych potrzeb: opieki, bliskości i miłości. A potrzeby te mogą zostać zaspokojone tylko poprzez relacje z innymi ludźmi. Dlatego, aby to osiągnąć, musimy zwolnić, mieć czas na refleksję, stworzenie wspólnoty (np. rodzinnej).

Żyjemy w ciągłym biegu – praca, dom, zakupy. Ciągle gdzieś pędzimy. Nie mamy na nic czasu, bo ciągle jest coś ważniejszego. Bardzo często nasza pogoń za pracą, pieniędzy, udział w wyścigu szczurów, sprawia, że przestajemy mieć czas dla rodziny. Często chcemy, aby już nasze niemowlaki wpisały się w nurt fast i zaczęły szybko dorastać.
Przeciętne dziecko zaczyna swój dzień poranną bieganiną, najczęściej przy dźwiękach rodzicielskiego ponaglania. Pobudka, łazienka, śniadanie i szybki bieg do szkoły czy samochodu. Po lekcjach czas na zajęcia dodatkowe, zadania domowe, powtórki do sprawdzianów, czasem gdzieś wciśnie się rodzinny posiłek i po kilku stronach lektury oczy same zamykają się pod ciężarem całodziennych przeżyć. Brzmi znajomo? Niestety dla wielu z nas tak. Codzienna bieganina, ciągły niedoczas, powodują, że wciąż mamy wyrzuty sumienia, że z dzieckiem spędzamy za mało czasu. A gdyby tak zwolnić?
Slow parenting – skąd się to wzięło?
„Slow parenting” jest pojęciem, które weszło do powszechnego użycia po ukazaniu się książki Carla Honoré pt. „Pod Presją”. W publikacji poddana została krytyce popularna metoda wychowywania dzieci, która stawia przede wszystkim na inwestowanie w ich rozwój. Według niej, dzięki dodatkowym zajęciom dzieci mają szybko nabierać nowych umiejętności, skutkiem czego będą lepiej od innych przygotowane do wspinania się po szczeblach kariery w przyszłości. Z tego powodu już kilkulatki mają nierzadko grafiki napięte równie mocno, co dorośli: nauka, dodatkowe zajęcia, jak lekcje języków obcych, gra na instrumentach, taniec, basen, itp.
Im więcej wiedzy bądź umiejętności dziecko przyswoi, tym rodzicie będą spokojniejsi o jego przyszłość. Pociecha musi się zatem nieustannie rozwijać, aby być lepszą od innych. Dzięki temu w przyszłości odniesie sukces i będzie jej lepiej oraz łatwiej niż rodzicom. Zanim jednak zostanie dorosłym człowiekiem sukcesu, który po ciężkiej pracy w młodości nareszcie spija śmietankę, będzie przeciążonym obowiązkami dzieckiem.
Slow parenting na czym polega?
W dużym skrócie mówiąc – slow parenting to nic innego, jak wychowanie dziecka bez presji (pamiętajmy, że wychowywanie bez presji nie jest formą bezstresowego wychowania, w którym dziecko robi co chce). Rodzicielstwo w duchu slow to rodzicielstwo, które wspiera dzieciństwo beztroskie, pełne miłości, towarzyszenia i uwagi rodziców, z bogactwem kreatywności i fantazji, w ruchu i radości.
Rodzice wychowujący dzieci w duchu slow parentingu próbują stworzyć dzieciom takie dzieciństwo, jakie sami mieli: bez przeładowanego grafiku zajęć, nieustannej presji na rozwój, ścigania się z innymi dziećmi w wynikach. Uważają, że dziecku nie są potrzebne liczne zajęcia dodatkowe, wymyślanie atrakcji, drogie zabawki, telewizja czy gry komputerowe.
Daję Jankowi przestrzeń na realizację jego pasji, nie nakładam na niego presji, ale robię wszystko by wspierać go w jego poczynaniach. Jestem obok i rozumiem jego zniechęcenie czy zmęczenie. Ma prawo nie chcieć w danej chwili ćwiczyć zadań domowych z logopedii, a ja go do tego nie zmuszam. Oczywiście ćwiczenia są ważne, ale możemy je zrobić za godzinę czy dwie. Czasem odpuszczenie przynosi lepszy efekt w nauce.
low parenting stawia rodzica w roli towarzysza dziecka, a nie głównego reżysera sceny jego życia. Codzienność to nie tylko obowiązki, nie wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Zdystansowanie się do wszechobecnej presji planowania i kontrolowania każdego kroku, daje szanse pogłębienia więzi rodzinnych, lepszego poznania własnego dziecka.
Jak wdrożyć zasady slow parentingu w życie?
Wspólne posiłki scalają rodzinę
Wiadomo, że na tygodniu, zwłaszcza kiedy rodzice idą do pracy, a dzieci do szkoły, kiedy każdemu porankowi towarzyszy pośpiech, trudno jest jeść wspólne śniadania. Ale od czego mamy weekendy? Już dawno wprowadziłam zasadę, że w weekend, choćby nie wiem co się działo, jemy wspólne śniadanie. Najpierw je przygotowujemy – pieczemy bułki, przygotowujemy posiłek, a później wspólnie go zjadamy. Oczywiście nie ma również mowy o tym, aby w trakcie weekendowych śniadań przeszkadzały nam telefony, włączony telewizor itp. Jeśli to możliwe w weekendy razem jemy także obiady i kolację.
Wspólne wycieczki
Choć w dzisiejszych pandemicznych czasach, wspólne wyjazdy są znacznie utrudnione, ale nie niemożliwe. Możemy wspólnie wybrać się na spacer, na przykład do lasu. Możemy razem wybrać się na przejażdżkę rowerową lub wybrać inną formę aktywności, w trakcie której będziemy tylko my i nasze dzieci.
Zabawki – czy aby na pewno wszystkie są dziecku potrzebne?
Kiedyś kupowałam zabawki Jankowi na okrągło. Nie potrafiłam się oprzeć. Ale kiedy się przeprowadzaliśmy i zobaczyłam ile tego tak naprawdę jest, powiedziałam STOP. Od tej pory zamiast zabawek stawiamy na książki, klocki czy rzeczy związane z pasją Janka, czyli piłką nożną.
Podobnie jest w przypadku młodszych dzieci. Zamiast gotowych, edukacyjnych zabawek, które narzucają sposób zabawy, lepiej zapewnić dziecku dostęp do zwyczajnych zabawek, jak drewniane klocki, a także zwykłych przedmiotów, pozwalających na kreatywne wykorzystanie, takich jak patyki, garnki czy kamyki.
Zajęcia dodatkowe czy na pewno są potrzebne?
Nasze maluchy mają zbyt dużo bodźców, często są też przeładowane ilością zajęć, które im narzucamy. Ale czy naprawdę potrzebnych jest im aż tyle zajęć? Porozmawiajmy z dzieckiem, zapytajmy go co mówi o zajęciach dodatkowych, czy nie przychodzi do domu zmęczone. Zastanówmy się czy dziecko ma czas na swobodną zabawę albo na, jakże potrzebną czasami, nudę. Dzieci, których dzień od wczesnego dzieciństwa był zaplanowany od świtu do zmroku, mają początkowo kłopoty w podjęciu swobodnej zabawy, niekierowanej przez dorosłych, bez ustalonych ram i zasad.
Kreatywność to podstawa
W koncepcji „slow parneting” duży nacisk kładzie się na to, aby nie wypełniać wolnego czasu dziecka telewizją, grami, Internetem. Zamiast tego należy zapewnić mu wycieczki czy czas na… nudę. Na początku dziecko może się buntować, męczyć rodzica, prosząc o zorganizowanie jakiegoś zajęcia, z czasem jednak powinno nauczyć się samo organizować zabawy – rozwija tym samym swoją kreatywność.
Od pewnego czasu staram się by moje rodzicielstwo było w duchu slow. Oczywiście nie zawsze się udaje. Czasem codzienność przytłacza i sprawia, że idę na łatwiznę. Nie oszukujmy się, slow parenting wymaga od rodzica pewnych nakładów. Slow parenting zachęca do uważności i zweryfikowania priorytetów, aby dzieciństwo naszych pociech nie mignęło nam jak pociąg ekspresowy, bo nie będzie drugiej okazji, żeby do niego wsiąść.
Dzieci strasznie szybko rosną. Warto delektować się chwilą spędzoną na wspólnym budowaniu zamku z piasku czy szukaniu czterolistnej koniczyny. Każdy dzień przybliża nas do momentu, gdy nasze pisklęta wyfruną z gniazda w dorosły świat.
fot. Łukasz Pęksyk – fotografia uczuć