Poddałam się?

Poddałam się – w czasach, gdy propaguje się sukces, walkę do końca o siebie i swoją karierę, te słowa brzmią, jak słowa totalnego przegrywa, który nie umie się ogarnąć. Ale dla mnie to zakończenie pewnego etapu. Etapu, który był bardzo trudny dla mnie i mojej rodziny. Wykończył mnie fizycznie i przede wszystkim psychicznie

poddałam się

Poddałam się, postanowiłam zakończyć trwające blisko 5 lat starania o drugie dziecko. Nie miałam już sił toczyć walki o upragnione szczęście. Decyzja o tym, aby się poddać nie była łatwa. Była okupiona licznymi zapłakanymi, nieprzespanymi nocami. Była okupiona tysiącami godzin rozmyślań, rozmów, analiz. Jednak nie mogłam już dłużej czekać i łudzić się nadzieją. Postanowiłam, że przestanę pomagać losowi i zdam się na to, co jest mi pisane, tam gdzieś w górze.

Poddałam się, bo lata bezowocnych starań wyjałowiły mnie psychicznie

Już starania o pierwsze dziecko były dla mnie ciężkie. Mocno nadwyrężyły mój stan psychiczny. Jednak pojawienie się na świecie Jasia było wspaniałą nagrodą, za wszelkie trudy.

5 lat bezskutecznych starań o drugie dziecko, sprawiły, że byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Choć maskowałam to uśmiechem, dowcipkowaniem, w środku cała krzyczałam. Krzyczałam z bezsilności, bezradności, z poczucia klęski. Niby wyniki w normie, ale w ciążę nie mogłam zajść naturalnie. Gdy po inseminacji udało się wreszcie zajść w ciążę, szybko poroniłam. I tak dwa razy….

Codziennie bałam się czy aby na pewno zrobiłam wszystko tak, by tym razem się udało. A kiedy na teście nie pojawiały się dwie kreski, wpadałam w rozpacz. Obwiniałam siebie, coraz bardziej się nienawidziłam. Zadawałam sobie pytania – dlaczego ja, co ja takiego zrobiłam. Strach o to, czy tym razem się uda sprawił, że moja psychika była na skraju przepaści, a ja powoli czułam, ze staczam się w odmęt szaleństwa….

Moja psychika była na wyczerpaniu. Coraz częściej zdarzało się, że byłam wybuchowa, płaczliwa. Wahania nastroju były niczym tornada, które przechodzą i pozostawiają po sobie jedynie zgliszcza.

Nie miałam siły już tak żyć. Żyć od miesiączki do miesiączki, od wizyty u lekarza do wizyty u lekarza. Każde niepowodzenie pozostawiało w moim sercu ranę, krwawiącą, bolącą, która nie chciała się zabliźnić.

Dziś tych blizn mam w sercu setki. Czasem w gorsze dni, te rany rozdrapuję, ale coraz częściej daję się im zabliźnić.

Poddałam się, bo wykańczałam się fizycznie

Psychika, to jedno. Ale starania wykańczały mnie również fizycznie. Zmiany w wyglądzie były dla mnie czymś strasznym. To, że kolejne dawki hormonów sprawiały, że tyję, jeszcze bardziej pogłębiały mój nie najlepszy stan. Moja figura, już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś. I choć staram odżywiać się zdrowo, jestem aktywna fizycznie, moja waga tylko lekko leci w dół. A ja przestaje mieć siłę, by walczyć o sylwetkę. Zaakceptowałam ten stan i staram się zrobić wszystko, by pomimo wszystko pozostać w zdrowiu.

Poddałam się, ale czy na pewno zrobiłam wszystko?

W moim odczuciu tak. Zrobiłam wszystko, by zawalczyć o mały cud. Niestety kolejni lekarze rozkładali ręce. Nawet przygotowanie do in vitro nie pozwoliło mi cieszyć się z upragnionych dwóch kresek. Walczyłam o kolejną ciążę każdego dnia, przyjmując odpowiednie dawki hormonów, jedząc to co zalecił dietetyk, ćwicząc, czy wreszcie kierując się wskazówkami od psychologa, jak poradzić sobie z traumą. Bo tym właśnie był dla mnie okres starania się o dziecko – traumą.

Owszem, na pewno mogłam zrobić więcej, iść do innej kliniki, zasięgnąć rady kolejnego endokrynologa, ginekologa, dietetyka. Ale w pewnym momencie zabrakło mi sił. Być może dlatego, że miałam już swój cud u boku. Być może dlatego, że 5 lat bezowocnych starań spustoszyło mnie psychicznie. Moja głowa po prostu odmówiła posłuszeństwa, a ja wiedziałam, że jak nie powiem STOP to przekroczę cienką linię depresji.

Poddałam się, choć walczyłam

Po pewnym czasie, gdy wizja zajścia w ciążę oddalała się ode mnie, zaczęła kiełkować w głowie myśl, by adoptować dziecko (zresztą to w ogóle temat na osobny post). Początkowo mąż nie chciał się zgodzić, ale po miesiącach przegadywania tematu, pełni obaw poszliśmy do ośrodka.

Nie wiedzieliśmy co nas czeka, czy mamy jakiekolwiek szanse. Kolejne rozmowy z psychologiem, pedagogiem, przedstawicielami ośrodka uświadamiały nam, że może być trudno. Choć wierzyliśmy, że nam się uda, że jesteśmy w stanie obdarzyć miłością dziecko, z trudną przeszłością. Niestety pandemia przerwała nasze starania, a może raczej zawiesiła na długi czas. Po tym wszystkim okazało się, że jesteśmy zbyt pełni obaw, mamy zbyt wiele wątpliwości, by być rodzicami adopcyjnymi.

„Nie są Państwo złymi rodzicami, ale zbyt wiele obaw, które mają Państwo w sobie może rzutować na to, jakimi będziecie rodzicami adopcyjnymi” – te słowa wciąż dźwięczą mi w uszach. Nie będę oceniać decyzji ośrodka. Panie nie mają łatwego zadania, bo ocenić ludzi na podstawie testów i rozmów nie zawsze jest łatwo.

Decyzja ośrodka była dla mnie ostatecznym potwierdzeniem, by zakończyć starania o powiększenie rodziny. Postanowiłam, że będę cieszyć się tym, co mam tu i teraz!

Poddałam się, ale walczę

Moja babcia mawiała, że każdy z nas ma los zapisany w gwiazdach i jeśli nie idzie to trzeba się zdać na gwiazdy, a dziadek dodawał, że nie możemy obrażać się na to, na co nie mamy wpływu. I te dwie mądrości życiowe mam w sercu.

Nie mogę przeskoczyć pewnych rzeczy, nie mogę zrealizować swojego marzenia o dużej rodzinie. Muszę zaakceptować to, co dał mi los. A dał mi dwie wspaniałe osoby, które stoją u mojego boku – mojego męża i syna. Mam wspaniałą rodzinę – może nie tak dużą, jak sobie kiedyś wymarzyłam. Ale wiem, że radość z tego, co doświadczamy tu i teraz jest najważniejsza.

Choć kult sukcesu jest tak ważny w naszym dzisiejszym świecie, ja wiem, ze czasem warto odpuścić. Czasem warto wykrzyczeć wszystkim dookoła PODDAŁAM SIĘ, by wreszcie poczuć się szczęśliwą!

Podobało się? Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Social media & sharing icons powered by UltimatelySocial
error

Sprawdź także